[フレーム]
A: Rozumiesz, o co jesteś proszony, tak?
B: Nie, niezupełnie.
A: W czym tkwi problem?
B: Czym to się różni od tego, czym się już zajmuję?
A:Ach, tak. Pracujesz w Departamencie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zgadza się?
B: Tak.
A: Pomyśl o Delta-1 jako o rozszerzeniu tego.
Chorąży Westerly rzucił okiem na nowego. Siedział na swoim stanowisku, przy tej samej ścianie co Westerly, sprawdzając swój zestaw cyfrowych kresek, ekranów i wyświetlaczy. Wyglądał młodo — na wczesną, może późną trzydziestkę w porównaniu do zbliżających się czterdziestych piątych urodzin Westerly'ego.
– Więc… skąd jesteś, hę? Imię sugeruje, że Chiny, ale w dzisiejszych czasach nigdy nie wiadomo, co nie? – zagaił mężczyzna.
– Hmm? A, tak! Cóż, mój tata stamtąd pochodził. Wyemigrował z Pekinu do Stanów, gdzie poznał moją mamę. Dziewczyna z przedmieścia i takie tam, no wiesz – odpowiedział z uśmiechem Sierżant Parker Liu. – Możesz sobie wyobrazić moją mamę, kiedy powiedziałem jej, że wstępuję do wojska.
Westerly zaśmiał się.
– Ta, mogę. Wielki płacz i takie tam, moja matka była taka sama. To znaczy, mój ojciec nadal uważa, że jestem w Marines, ale to może być kwestia wieku. A co z tobą, co twoi rodzice myślą, że robisz?
Liu wzruszył ramionami, odstawiając kubek na podstawkę. Był biały i ozdobiony niebieskim logo Organizacji Narodów Zjednoczonych.
– Tak naprawdę nie wiedzą dokładnie. Po prostu lubią mówić ludziom, że ich syn pracuje dla ONZ. Nie wiedzą nic więcej i jakoś nieśpieszno mi to doprecyzowywać – przerwał. – nawet gdybym mógł.
Westerly przytaknął i wrócił do swojego ekranu, poprawiając niebieski beret. Kalendarz na ścianie wskazywał dzień, ale nie miało to dla niego większego znaczenia. Każdy dzień w Stacji Nasłuchowej Carrero-India wyglądał tak samo. Wyjście z baraku, śniadanie i siadanie przy monitorach w poszukiwaniu przechwyconych komunikatów. Był tu w drugim tygodniu miesięcznego przydziału i już mu się nudziło.
Zdawało się, że Liu czyta w jego myślach.
– Wiesz, siedzenie i obserwowanie spektrometrów nie jest dokładnie tym, czego spodziewałem się w miejscu zwanym Globalną Koalicją Okultystyczną, co nie?
Westerly jęknął.
– Ty mi to mówisz, stary. To już mój siódmy przydział tutaj, więc zaczynam doceniać udogodnienia w bazie. Zabiłbym teraz za hot doga – powiedział, rzucając tęskne spojrzenie przez małe okienko stacji monitorującej. Zamieć na zewnątrz wciąż szalała. Westchnął. – Przynajmniej jest tu ciepło.
– Co my tu w zasadzie robimy? Tak naprawdę nie powiedzieli mi zbyt wiele, tylko żeby siedzieć i dzwonić, jeśli na ekranie pojawi się jakaś aktywność – zapytał Liu.
– Ja, uch… chyba nie powinienem ci tego mówić.
– Daj spokój. Jeśli mam pracować z tobą przez dwa miesiące, to chyba dobrze byłoby wiedzieć, co przynajmniej robię, prawda? – zaproponował Liu z delikatnym uśmiechem. Chłopak wydawał się dość miły. W ciągu trzech tygodni spędzonych na stacji nasłuchowej wydawał się idealnym partnerem dla Westerly'ego, przyjaznym, ale nie narzucającym się. Miła odskocznia od przeciętnych ćwoków w bazie.
– Ta, to prawda. Ale…
– Nie powiem nikomu, jeśli tak chcesz. Jestem po prostu ciekawy, co jest tak ważnego, że prowadzimy nasłuchy w… Finlandii.
Westerly westchnął i zdjął nogi z biurka na podłogę, gestem przywołując Liu do siebie.
– W porządku. Spójrz na to – powiedział, majstrując przy wskaźnikach i odczytach, otwierając i zamykając okna, aż na ekranie pojawiła się prosta kula ziemska. Pokryta była prostymi liniami przecinającymi się w każdym możliwym kierunku.
– Więc Fundacja ma taką małą zabawkę zwaną Leyspace Communicator, co nie? Zasadniczo pozwala wysyłać wiadomości wzdłuż ley lines. Audio, wideo, zaszyfrowane rzeczy, cały shebang. To jak… praktycznie pozbawiona opóźnień sieć komórkowa oplatająca cały świat.
Liu zmarszczył brwi.
– Czekaj, ley lines?
– Ta, w zasadzie jest to mapa linii łączących różne okultystyczne miejsca na świecie. Kanały energii magicznej; a oni używają ich do przesyłania skradzionych informacji, tajnej komunikacji i całego takiego syfu.
– Aha. Ale jaki to ma związek z nami?
Westerly uśmiechnął się.
– I tu cała zabawa się zaczyna. Powodem, dla którego używają ley lines, jest to, że przesyłają informacje bez ich zatrzymywania. Nie ma sposobu, żeby je przechwycić, chyba że dosłownie podłączysz się do nich w trakcie przesyłania informacji. Potem trzeba je rozpakować, odszyfrować i tak dalej, ale najtrudniejsze jest znalezienie się pięćset metrów pod ziemią w odpowiednim momencie.
Przełączył ekran. Teraz był to prosty dwukolorowy wyświetlacz z miniaturową reprezentacją Stacji Nasłuchowej Carrera na górze i długą, prostą linią ciągnącą się prosto w dół.
– Znaleźliśmy więc kluczowy węzeł, w którym te linie się przecinały… i wykonaliśmy odwiert. Ta stacja znajduje się na szczycie stalowego wiertła z diamentową końcówką, które biegnie pół kilometra prosto w dół.
– Ale czy nie potrzeba byłoby—
– Człowieka, który wyłapie wiadomość? Tak. I mamy taką osobę.
Oczy Liu rozszerzyły się.
– Czekaj, chcesz powiedzieć, że tam jest jakaś osoba—
– Nie, nie, spokojnie. Wiertło ma twardą zewnętrzną powłokę z tytanu i wewnętrzny rdzeń z ichium. To gąbczasty stop stali z dodatkiem…
Jego głos urwał się. Dramatycznie przesunął wzrokiem w dowolnym kierunku pustego pokoju monitoringu, po czym przysunął Liu bliżej.
– …żywego włókna nerwowego Typu Niebieskiego.
Liu odsunął się do tyłu.
– Jeeezu. To szalone. Więc tak podsłuchujemy komunikację Fundacji?
– Tak, ale to wszystko to naprawdę tajny syf – dodał Westerly, rozkoszując się uwagą. Jego praca nie zapewniała mu zbyt dużej adoracji, więc posiadanie nowego było miłe. – Ale wydajesz się godny zaufania.
B: Czekaj. Znam tę nazwę. Delta Wave.
A: Tak. Tak, powinieneś. To była mała formacja operacyjna złożona z niewidniejących nigdzie indziej… operatorów. Do spraw, których Fundacja nie mogła lub nie chciała oficjalnie załatwiać.
B: Takich jak?
A: Jak kradzież badań nad wojną memetyczną od Obskurakorps, gdy nazistowskie Niemcy zupełnie się rozlatywały.
B: Anomalna Operacja Paperclip. Cudownie. Jak to przeszło przez Komitet ds. Etyki?
A: Komitet ds. Etyki został utworzony w 1976 roku w wyniku niepowiązanego incydentu. Delta Wave istniała tylko w latach 1944-1962, a zakres kompetencji Komitetu nie obejmował zakończonych projektów.
B: Czyli sprawa została zamieciona pod dywan?
A: Nic bardziej mylnego. Po prostu nie widzieliśmy potrzeby informowania ich o sprawie, która nie była już istotna od piętnastu lat.
B: Sposób, w jaki teraz o tej sprawie mówisz, sprawia, że brzmi to strasznie istotnie.
A: Tak, cóż… coraz częściej zdarzało się, że potrzebowaliśmy usług, które mogłyby zapewnić tylko oddział operacyjny, którego istnieniu możnaby zaprzeczyć. Delta Wave była martwa; jej następczyni, Delta-1, powstała w 2005 roku.
B: Jesteśmy Fundacją. Naszemu całemu istnieniu można zaprzeczyć. Co może być jeszcze bardziej tajne?
Mężczyźni w lesie stali w milczeniu wokół łóżka pickupa. Byli ubrani jak lokalni myśliwi: kamuflaże, kominiarki, gogle noktowizyjne. Ale dziś nie polowali. Jeden po drugim sięgali do bagażnika i wyciągali swój sprzęt. Lekki karabin maszynowy, karabinki z tłumikiem. Sprawdzali magazynki, lunety i wszystko inne.
Jeden z nich spojrzał na zegarek. Ochrona wokół leśnej chaty była szczelna — uzbrojeni strażnicy patrolowali obwód, tuż za miejscem, gdzie ciężarówka była zaparkowana w gąszczu drzew. Ale mieli odpowiednie narzędzia, a za około pięćdziesiąt sekund w obwodzie bezpieczeństwa będzie dwuminutowa luka. Więcej niż wystarczająca dla dobrze wyszkolonego zespołu.
Zaczęli odliczać kolejne sekundy. Nie było żadnego dowództwa, do którego mogliby się zgłosić lub poprosić o zgodę, a nawet potwierdzić, czy operacja nadal trwa. Wszyscy otrzymali rozkazy osobno i nigdy wcześniej się nie spotkali. Prawdopodobnie nie spotkają się też nigdy więcej. Ale to było normalne. Zwracali się do siebie po kryptonimach — Argo, Sage, Throne, Lake.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Zero.
Poruszali się z zabójczą precyzją. Wydostali się z gęstwiny na łąkę porośniętą wysoką do kolan trawą, przebiegli przez nią, mierząc z broni od lewej do prawej. Ich wywiad się nie mylił; na łące był tylko jeden strażnik, zamiast standardowych być dwóch czy trzech. Nie miał szans; jeden stłumiony strzał powalił go na trawę.
Linia drzew ciągnęła się po drugiej stronie łąki, a oni weszli we względne bezpieczeństwo podszycia, minimalizując czas spędzony na otwartej przestrzeni. Chata znajdowała się głębiej w lesie. Niepewne podłoże nie spowolniło ich ani trochę — mknęli wokół drzew, pod gałęziami i przez zarośla.
Była to prywatna chata wysokiego rangą generała PENTAGRAM-u — jednego z tych, którzy dość stanowczo domagali się, żeby organizacja ponownie zastanowiła się nad tym, jak wiele swobody daje Fundacji na terenie Ameryki. Tacy dziwacy byli powszechnie tolerowani we wszystkich trzech głównych organizacjach anomalnych, ale ten konkretny dziwak stał się zbyt wpływowy, żeby można to dłużej akceptować.
Po kolejnej minucie marszu pojawił się budynek; była to ładna, duża chata, położona nad samym jeziorem. Na zewnątrz stało jeszcze kilku strażników; trzy kolejne strzały załatwiły ich. Tłumiki były skuteczne, ale nie mogły zrobić niemożliwego; w tej chwili reszta ochrony powinna już wiedzieć, że coś jest nie tak. Tym bardziej należało się pospieszyć.
Argo wyważył drzwi. Pozostała trójka wpadła do środka, przeczesując budynek pokój po pokoju. W końcu znaleźli generała w bieliźnie, z rewolwerem w ręku, pędzącego do schronu. Drzwi miały się właśnie zamknąć, gdy Throne przerwał im, przytrzymując je na tyle długo, aby Lake mógł złapać generała za szyję i wyciągnąć go na zewnątrz.
Bełkocząc niewyraźnie, na przemian z wściekłością i rozpaczliwymi błaganiami, obiecywał różne rzeczy w zamian za swoje życie. Argo zapewnił go, że jeśli pokaże im, gdzie są jego prywatne dokumenty, wypuszczą go. Zaprowadził ich do swojego gabinetu, z pistoletem przystawionym do jego głowy i wprowadził kod do sejfu, ujawniając skrytkę z dokumentami opatrzonymi napisem "ŚCIŚLE TAJNE", które zespół zabrał.
Wtedy, wciąż bełkotliwie błagając o swoje życie, Lake bezceremonialnie sięgnął od tyłu do niego i skręcił mu kark.
A: Nawet w naszym świecie obowiązują pewne zasady. Porozumienie House'a zabraniają nam otwartej wrogości wobec GOC lub PENTAGRAM-u. MC&D jest zbyt duże, żeby upaść. Anderson dostarcza zbyt wiele naszej technologii, żeby dać się sprowokować. Delta-1 istnieje po to, by omijać te zasady.
B: Nie mówisz wszystkiego.
A: Dobre spostrzeżenie. Już teraz mogę stwierdzić, że będziesz wspaniałym nabytkiem.
B: Jeszcze się na nic nie zgodziłem. Więc jaka jest druga strona medalu?
A: Istnieją… sytuacje, w których pewne działania muszą zostać podjęte przeciwko celom Fundacji, aby chronić interesy naszej organizacji jako całości. Jestem pewien, że to rozumiesz, pracowawszy w Bezpieczeństwie Wewnętrznym. To jak—
B: Odcięcie palca, żeby uratować rękę, oczywiście, słyszałem to już wcześniej.
A: Będą chwile, w których nie zawsze będziemy mogli zarekwirować anomalie potrzebne do wykonania zadania. Będą chwile, w których będziesz musiał zająć się projektami Fundacji, które nieświadomie zagrażają wygodnemu statusowi quo, którym się teraz cieszymy.
B: Mówisz o nalotach i zabójstwach. Na naszych sojuszników. Na naszych własnych ludzi.
A: Tak.
Badaczka Oltremari skuliła się pod biurkiem, drżąc.
Nie słyszała własnych myśli przez huk syren. Co kilka sekund przez system nagłośnienia Strefy 14 rozbrzmiewał surowy, spokojny kobiecy głos:
– Kod E13, przełamanie zabezpieczeń na dużą skalę. Cały personel ma się zgłosić do przydzielonych im punktów awaryjnych. Kod E13, przełamanie zabezpieczeń na dużą skalę. Cały personel ma się zgłosić do przydzielonych im punktów awaryjnych.
Niejasność komunikatu doprowadzała ją do szaleństwa. "Przełamanie zabezpieczeń" mogło oznaczać cokolwiek. Może niedźwiedź uruchomił alarmy obwodowe placówki. Może patogen na niższych poziomach placówki w wyniku mutacji wykształcił zdolność rozprzestrzeniania się poprzez język i słowa. Może w radiu jednego z pracowników ochrony wyczerpała się bateria i nie zameldował się na czas. Może rzeczywistość się załamała.
Więc podczas gdy wszystko a zaraz i nic z tych rzeczy miało miejsce, Oltremari siedziała z kolanami przy klatce piersiowej w swoim punkcie awaryjnym: pod biurkiem w pustym laboratorium biologicznym. Nie widziała drzwi z miejsca, w którym się znajdowała — ale przynajmniej oznaczało to, że nikt nie mógł jej zobaczyć. Pistolet na jej kolanach wydawał się ważyć z pół tony.
Comiesięczne próbne alarmy oznaczały, że po włączeniu się sygnału od razu przystąpiła do działania, kierując się bardziej instynktem niż czymkolwiek innym: zamknąć drzwi, zasłonić je, zgasić światło, wyjąć broń z szafki, ukryć się i czekać.
Przeklinała się w duchu za to, że wzięła tę zmianę. Miała zjeść lunch, ale Hussein poprosił ją o przypilnowanie eksperymentów, żeby mógł załapać się na seminarium. A ona głupio się zgodziła. Głupia, głupia.
Prawdopodobnie nic jej nie będzie. Mieli już kilka takich sytuacji — wszyscy zawsze wychodzili z nich bez szwanku. Ale ona zawsze była na wyższych poziomach. Nie na głębszych podpoziomach, zawierających niekończące się strzeżone laboratoria, jak to, w którym znajdowała się teraz.
Oddech stanął jej w gardle, gdy usłyszała grzechotanie klamki. Śmiertelny uścisk na pistolecie zacisnął się jeszcze mocniej, a jej palec drżąco przesunął bezpiecznik. Po raz pierwszy od 7 lat modliła się.
Grzechotanie ustało. Jej decyzja, żeby nie wzdychać z ulgą, okazała się słuszna, gdy zamiast tego usłyszała tłuczenie szkła. Grzechotanie, gdy zamek został siłą otwarty. Szybkie, ale pewne, niespokojne kroki.
Wysunęła się ze swojej kryjówki, unosząc broń w obie ręce i celując prosto przed siebie, jednocześnie pozostając nisko nad ziemią, ledwo zerkając ponad stół laboratoryjny.
Już miała krzyknąć "stój", aż jej wzrok padł na postać i zaniemówiła.
Był to mężczyzna w typowym stroju wojskowym bez twarzy — a raczej ze zbyt wieloma twarzami. Jego rysy twarzy zmieniały się, przechodząc między pół tuzinem różnych postaci. Był Husseinem, był Dyrektorem Ośrodka Lirem, był dozorcą, był samą Oltremari, a potem kimś, kogo nigdy wcześniej nie widziała. Falujący i wijący się wir mięśni i rysów twarzy.
Ledwo zdążyła pisnąć, zanim pozbawiony twarzy mężczyzna podniósł swój karabin z tłumikiem i postrzelił ją dwukrotnie. Poczuła piekący ból w ramieniu i zaczęła upadać, a potem nie czuła już nic.
B: Jakby to miało działać? Jakby cokolwiek z tego miało działać? Nie bez powodu szpiegostwo jest tak trudne i skomplikowane.
A: I w tym miejscu wracamy do celu oryginalnego programu Delta Wave. Druga wojna światowa była złotym wiekiem wojny memetycznej. I to nie tylko tej anomalnej; propaganda i kontrola informacji były kluczowymi elementami działań wojennych aliantów. Dyrektywa Delta Wave polegała na infiltracji i kradzieży tajemnic związanych z wojną memetyczną z krajów okupowanych przez nazistów. Całkowita dominacja Fundacji w tej dziedzinie jest w dużej mierze zasługą tego pierwotnego zespołu składającego się z około trzydziestu osób. Dyrektywą Delta-1 jest wykorzystanie naszej wiedzy do ochrony interesów Fundacji wszelkimi dostępnymi środkami.
(Przerwa.)
B: O, kurwa. Wywiad memetyczny.
A: Dokładnie. Do pewnego stopnia już to wykorzystujemy; agenci Alfa-1 otrzymują tatuaże maskujące tożsamość. Ale ich siostrzana MFO działa na zupełnie innym poziomie. Misternie skonstruowane maski memetyczne wszczepiające obserwatorom całe tożsamości i infiltrujące całe placówki. Narzędzia umożliwiające dotarcie do umysłu celu i wyciągnięcie z niego poufnych informacji. Broń myślowa zdolna do unicestwiania całych koncepcji ze zbiorowej nieświadomości.
B: Jezu Chryste.
A: Jesteś wierzącym? Nie martw się. To też możemy usunąć.
B: Huh. A ja zastanawiałem się, dlaczego w Bezpieczeństwie Wewnętrznym nigdy nie dano nam więcej niż najbardziej prymitywnych narzędzi memetycznych.
A: Witamy w prawdziwej grze.
Westerly skradał się za rogiem z wyciągniętą bronią. Minął ciało kolejnego żołnierza — bezceremonialnie postrzelonego w tył głowy, z czerwoną plamą krwi na niebieskim mundurze. Szybko uklęknął, sprawdzając puls, którego wiedział, że nie ma, trzymając w pogotowiu broń wycelowaną w korytarz.
Nie wiedział, co się dzieje. Był w koszarach, gdy włączył się alarm w placówce — dźwięk na tyle obcy, że na początku nawet go nie zarejestrował. Nikt nie spodziewa się ataku na odizolowaną placówkę nasłuchową na kole podbiegunowym. Potem w całym obozie rozległy się strzały.
Radio kazało mu pozostać na miejscu, a wsparcie z głównej bazy miało być w drodze. Ale myślał tylko o tym, że zostawił Liu w stacji nasłuchowej, a sam poszedł się zdrzemnąć. Przez niego młody prawdopodobnie już nie żył. Prawdopodobnie. Ale może nie.
Nie był to zbyt duży obóz; mesa, baraki i latryny po jednej stronie ogrodzonej polany, punkt nasłuchowy po drugiej, przypominający małą wieżę kontroli lotów. Przebiegł więc na drugą stronę, wchodząc na najniższe piętro budynku.
Zasilanie zostało odcięte, a oświetlenie awaryjne spowiło korytarz matowym, karmazynowym blaskiem. Westerly po kolei przeszukiwał pokoje na dolnym piętrze, znajdując we wszystkich tę samą ponurą scenę: analitycy w fotelach, systematycznie zastrzeleni strzałem w głowę. Kawałki mózgu i zastygła krew zdobiły sprzęt i monitory. Lewis, Angler, Caahn. Przyjaciele.
Zacisnął zęby. Na żałobę przyjdzie czas później.
Na szczyt wieży nasłuchowej można było dostać się windą lub krętymi schodami. Wycelowawszy broń prosto w górę, wszedł po schodach, uważając, aby jego kroki były jak najdelikatniejsze, dopóki jego oczom nie ukazało się najwyższe piętro.
Liu tam był, oparty o ścianę. Przód jego munduru był przesiąknięty krwią. Z trudem łapał oddech, a gdy już był blisko Westerly'ego, chwycił go za kołnierz.
– Pojechał… windą.
Starszy mężczyzna zaklął i chwycił młodego za ręce i nogi, podnosząc go chwytem strażackim.
– W porządku. Jest dobrze. Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Masz, trzymaj – powiedział, praktycznie wpychając pistolet w dłoń chłopaka. Następnie ruszył, miarowo schodząc po schodach. Minęli ciała pozostałych na parterze.
– Kto...?
– Nie wiem, młody. Ale musimy się ewakuować.
Liu tylko zakaszlał w odpowiedzi. Ramię Westerly'ego było gorące od krwi, a on otworzył drzwi kopniakiem. Jeep wciąż stał zaparkowany przy ogrodzeniu, dzięki Bogu. Położył młodego na tylnym siedzeniu i wsunął się do kabiny kierowcy, uruchamiając pojazd i wrzucając wyższy bieg. Przejechali zaledwie kilka metrów, zanim budynek eksplodował.
Cały pojazd podskoczył do przodu pod wpływem eksplozji. W jednej sekundzie posterunek nasłuchowy był tam — a zaraz potem nastąpił niewiarygodnie gorący, ogłuszający błysk i została płonąca kupa gruzu. Gęsty kłąb czarnego dymu uniósł się w powietrze.
Westerly jechał dalej, widząc pożogę tylko w lusterku wstecznym. Wtedy też poczuł przyłożenie zimnego metalu do tyłu jego głowy i zobaczył postać na tylnym siedzeniu w pozycji siedzącej, bez żadnych obrażeń. To już nie był dzieciak; twarz Liu spłynęła z niego jak mokra glina, odsłaniając kompletną otchłań pod spodem. Coś, co przypominało wpatrywanie się w bezdenną pustkę.
B: Wciąż nazywasz to MFO, ale nie miałoby to prawa tak działać. Musiałyby być raporty po akcji, odprawy.
A: I znowu masz rację. Pod każdym oficjalnym względem jest ona całkowicie niezależna od Fundacji. Zaopatrujemy ją za pośrednictwem przykrywek i pośredników. Nie ma własnej struktury dowodzenia; agenci działają niezależnie z własnymi opiekunami przekazującymi rozkazy, zwykle nigdy nie spotykając innych agentów. Nie ma linii zaopatrzenia, nie ma posiłków i tylko niewielkie wsparcie strategiczne. W zamian uwalniamy cię od ciężaru regulacji i nadzoru. Jesteście na to zbyt ważni. Nie obchodzi nas, jak to zrobisz, tak długo, jak to zrobisz.
B: Brzmi jak mój typ pracy, w porządku. Ale jak to ma pozostać tajemnicą? To znaczy, nawet z antymemami, nawet z zagrożeniami poznawczymi, plotki rozejdą się po naszym świecie.
A: To prawda, ale dopóki będziesz wykonywał rozkazy i od czasu do czasu zaatakujesz placówkę Fundacji, nikt nie będzie podejrzewał akcji pod fałszywą flagą. Wręcz przeciwnie: będą spekulować i tworzyć własne pomysły na to, kim jesteście. A te pomysły będą się rozprzestrzeniać jak memy, których używacie.
B: Outsourcing dezinformacji. Sprytne.
A: Jeśli się zgodzisz, to akceptujesz fakt, że twoja tożsamość zostanie wyparta z pamięci na co najmniej kilka lat, dopóki efekt nie opadnie.
B: W porządku. I tak nigdy nie miałem nic poza pracą tutaj.
A: Doskonale.
B: Jeszcze jedno pytanie: żadnego przydomku?
A: Przydomki MFO służą dwóm celom: budowaniu poczucia braterstwa w grupie i identyfikacji. Prawdopodobnie nigdy nie spotkasz innego agenta, więc braterstwo jest bezużyteczne. I nikt nigdy nie będzie wiedział ani pamiętał, że istniejesz, więc identyfikacja jest bezcelowa.
B: Szkoda.
(Dźwięk otwierania drzwi.)
A: Ale jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, nasza wewnętrzna nazwa sprawozdawcza to Rebelia.
B: Zdecentralizowana, za liniami wroga i praktycznie pozbawiona wsparcia. Brzmi ciekawie.
A: Twój opiekun spotka się z tobą jutro; to będzie nasza ostatnia rozmowa. Miłego dnia, Everett.